Na początku września byłam oazą spokoju.W cierpliwości mogłam zanurzyć się po pas.
Październik kończę z napadami duszności, bólami w klatce piersiowej i stosem leków na wszystko.
Ten rok miał być inny.Miałam dać sobie oddech, zluzować gumę w gaciach i skupiać się na małych radościach.Okazuje się,że jest gorzej niż było.Zacytuję Miałczyńskiego - ,,Praca, która była moim powołaniem, okazała się udręką za grosze".
Nie wiem co jest ze mną nie tak.Czy nie nadążam za programem, czy ten szczurzy pęd zaczyna mnie tratować.Czuję,że to co kiedyś sprawiało mi radość teraz wywołuje ból brzucha.
W tym kieracie nawet nie mam czasu zastanowić się, dojść do tego co się dzieje.
Chyba trochę przeceniłam swoje siły.Doszłam do wniosku,że za dużo od siebie wymagam, stawiam sobie coraz wyżej poprzeczkę, staję na palcach, nie potrafię odpoczywać.
W robocie coraz większe ciśnienie.Ciągle oceny, sprawozdania, wykazywanie się..
Teraz mają nas oceniać co trzy lata.Dyplomowany ma ponad dwadzieścia kryteriów oceny.
Człowiek ciągle musi udowadniać,że jest najlepszy,że zasługuje na 500 +!
Zaczyna mnie to dusić, uwierać, czuję,że doszłam do ściany i albo rozbije go łepetyną albo zmienię swoje życie.
Praca z dziećmi nie daje mi już tej satysfakcji.Nie chodzi o dzieci ale o system, który zdominowały papiery, warunki, w których musimy pracować, ludzi, których ten system zmienia na gorsze.
Dzieci w tym nie ma.Są przypadki, diagnozy, prognozy..
Gubię jak liście gdzieś swoją radość.Na jej miejscu pojawia się grymas znudzenia.
S. każe mi odpuścić i pieprznąć czasem te książki bo przecież nic się nie stanie raz raz będę przygotowana na czwórkę, a nie piątkę.
Moje myśli ciągle gdzieś pędzą.Nie potrafię już po prostu się polenić.
A to sterta prasowania, a to pranie, a to psy, a to przygotować się do zajęć, mam za mało czasu, mam za mało energii.
Nigdy wcześniej nie bolała mnie głowa, teraz to nagminne.
Zaopatrzyłam się w leki uspokajające.Może to przejściowy kryzys ale sądzę,że to taki groszek co pije cię w dupę,żeby oznajmić - zmień coś do cholery bo zwariujesz!
Wracam do domu jak do portu.Nie mam ochoty się z niego wyłaniać.
Zakopuję się w moim nowym uszakowym fotelu, nakrywam miękką, bawełnianą narzutą i chcę w końcu przestać się smagać batem po dupie, zluzować cugle i ruszyć galopem po zielonych łąkach.
Muszę jeszcze trochę wytrzymać.Marzenie o domu trzyma mnie w pionie i nie pozwala się poddać.I On, moja ściana, oparcie, mój mąż.
Pozdrawiam Tangerina;)
Masz rację Tangerino. Przykre, że w tym pędzie i tonie makulatury nie można skupić się na tym, co najważniejsze. A Ty masz zbyt wrażliwą duszę i dlatego to tak Cię zżera... Nie powiem, że minie jesień i zima i będzie lepiej. Powiem "oby do wakacji"😉😂żartuję ale tak naprawdę wiem, jak system potrafi wykończyć :((
OdpowiedzUsuńDochodzę do wniosku, ze za bardzo sie wszystkim przejmuje, czesto brakuje mi dystansu, szczegolnie w pracy. Gdy wychodze z pracy czuje sie jak ptak wypuszczony z klatki.
UsuńPozdrawiam Wasza rodzinke i sciskam! 😘
Dokładnie tak jak piszesz. Nie ma dzieci są przypadki, prognozy...Święta słowa!
OdpowiedzUsuńNależy czasem odpuścić i sobie i dzieciom.
Aby dawać, trzeba brać więc ....-)