Stara się jej spokojnie wszystko tłumaczyć i wyjaśniać.Wytraca jej z ręki wszystkie absurdalne argumenty. Szuka w internecie informacji by obalić jej tezy.
Ja zapalam się jak ognisko podlane benzyną.
Wkurza mnie momentalnie jak słyszę,że skrupulatnie studiuje ulotki.
Dzisiejsza rozmowa telefoniczna z matką zakończyła się bardzo szybko.Gdy byłam w pracy zadzwoniła do mnie z informacją,że dzwonili ze szpitala w sprawie wyników.
Jej wersja:są wyniki krwi pewnie zle bo nie chcieli nic powiedzieć.Juz byłam zdenerwowana i oczami wyobraźni widziałam raka.Zadzwonilam szybko do męża.On oddzwonił do szpitala i okazuje się,że nie wyniki krwi tylko tk.Wynik jest do odbioru i to wszystko.
Moja mama nie słucha,przekręcą i wychodzą z tego niezle cyrki.
Wczoraj byli razem u kardiologa.Wizyta trwała 1,5h.Lekarz przepisał nowe leki i zakazał grzebania w internetach i czytania ulotek.Wieczorem dzwonie do niej z zapytaniem jak się czuje.Przespała noc,leki dobrze zadziałały ale w ulotce jest napisane..i już mi się ciśnienie podniosło.
Próbowałam ją uświadomić,że zle samopoczucie może być spowodowane różnymi czynnikami takimi jak pogoda itp.
Mam cierpliwość do mojej 27 osobowej grupy dzieci ale do matki słabą.
We wtorek kontrola u laryngologa i oczywiście mój mąż znowu musi jechać bo sama nic nie załatwi.U lekarza opowiada historie swojego życia zamiast słuchać.
Postanowiliśmy święta spędzić u niej.
To będzie ekspresowy temat 2 dni.
Mój mąż zamiast się leczyć opiekuje się moja matką.Odwołał już kilka wizyt u psychoterapeutki.Martwię się o niego ale też jestem mu wdzięczna,że tyle dla niej robi.
O dziwo ona sama prosi by przyjechał.
Dziś kończy się miesiąc,a pieniędzy z zusu nadal nie ma. Na myśl o kolejnych świętach bez kasy szlag mnie trafią ale czy to coś pomoże?
Pozdrawiam Tangerina;)